Czy zdarzyło Wam się podejmować decyzję o opuszczeniu miasta
rodzinnego? Mieliście w planach przeprowadzkę, która zmieni całe Wasze
dotychczasowe życie?
Ja zmiany uwielbiam. Będąc na studiach, kilkukrotnie
zmienialiśmy mieszkanie, lubuję się w notorycznym przestawianiu, dokładaniu i
odejmowaniu mebli z pomieszczeń w naszym domu. Twierdziłam również, że nie ma
dla mnie najmniejszego problemu przeprowadzić się gdziekolwiek. Czy to do
innego, większego miasta, czy za granicę – byle było to poparte, odpowiednim
dla nas polepszeniem ogólnie pojętego komfortu. Wcześniej, przez „zmianę miejsca” rozumiałam szczęście, nowe otoczenie, nowi ludzie, doświadczenia,
przygody, wzrost możliwości, samodzielność. Podsumowując – brak nudy i spora dawka
„życia”.
Kiedy jednak człowiek staje przed takim wyzwaniem oko w oko,
sprawa już nie jest tak oczywista. Zaczynasz analizować, zestawiać ze sobą
plusy i minusy, zyski i straty. Rzeczywistość już nie maluje się tylko w
różowych barwach. Zdajesz sobie sprawę z tego, co już masz i jak bardzo tego
nie doceniasz. Nie mówię tu o Twoim domu, mieszkaniu czy pracy, którą musisz
zmienić. Brutalnie zaczynasz zauważać czego nie będzie,
jak się wyprowadzisz...
Nie będzie kawki u Rodziców – rytuału, który już na wieki, wpisał się w wasz wspólnie spędzony czas. Nie zrobisz „trasy” z Tatą na rowerze, nie odwiedzisz
spontanicznie siostry. Spacer po ścieżkach w Puszczy Dulowskiej z Chrześniakiem
i Babcią też będzie mało prawdopodobny, a żebyś „z kijkami” pochodziła to
zapomnij ;) no bo kto Ci je TAM pożyczy, a sam będzie miał „oko na bandę”? Nie
będziesz jeździć na tak wspaniałe i wartościowe wycieczki z rodzicami i
dzieckiem, a na pewno nie tak często. Nie będzie już spokojnych Świąt, bo
przyjedziesz na te KILKA DNI i hurtem, na szybko, trzeba będzie każdego
odwiedzić, bo chcąc nie chcąc, nie będziesz ich widzieć tak często jak teraz.
Nie będzie „zlotów czarownic” (czyt. spotkań z koleżankami) przy latte czy
cappuccino, fit ciastkach i plotek. Twoje dziecko nie nawiąże bliskich kontaktów
z kuzynostwem czy dziećmi Twoich znajomych.
Z przyziemnych spraw? Będziesz tylko Ty i córeczka, w
wynajętym mieszkaniu, czekająca na męża z utęsknieniem – co dzień. Będziesz
wychodzić z nią na plac zabaw, zapiszesz do najlepszego Twoim zdaniem przedszkola,
postaracie się z mężem organizować wycieczki, by spędzić czas razem – czekaj?
– czy na pewno? Znając życie, gdy tylko Ty i Twoja rodzinka będziecie mieć
wolne, zapewne wsiądziecie w auto, Pendolino czy inny środek transportu, żeby
spędzić trochę czasu z tymi, których na co dzień koło Was już nie będzie.
Będziesz starała się spędzać czas ze swoją rodziną jak najlepiej potrafisz i
cieszyć się tą zmianą. Tylko czy naprawdę będziesz szczęśliwa, tak na maksa? Odpowiadam.
Ja nie.
Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy ma inną sytuację, inne zdanie, marzenia czy warunki. Jedni odkąd pamiętają odwiedzają rodziców tylko w Święta lub np. raz na dwa miesiące. Dla niektórych wyjazd to szansa na normalne życie, bez martwienia się o pieniądze. Dla innych wyjazd to realizowanie siebie i swoich marzeń, pasji czy zawodowych planów.
Może nadejdzie taki dzień kiedy los rzuci nas gdzieś dalej. Nie wykluczam niczego. Nie
twierdzę, że życie kilkaset kilometrów od rodziny jest nieszczęśliwe. Nie
jestem typem dziecka, z nieodciętą pępowiną, wydaje mi się, że wręcz
przeciwnie, ale na tę chwilę, tak bardzo boję się stracić ten piękny stan, w
jakim teraz znajduje się cała nasza Trójka – wśród ludzi nam tak bliskich.
Chyba nie ma pieniędzy, które wynagrodzą stracony czas.
Momenty, chwile, dni z dziadkami, rodzicami, przyjaciółmi. Do mnie to właśnie
tak teraz przemawia moje serducho. Nie chcę tracić czasu. Chcę wdychać i
napawać się tym, co najlepsze w moim życiu, a nic nie udało mi się tak jak moja
rodzina.