2015/12/13

Szpital - inny wymiar



„Wypisuję skierowanie na oddział”

Te słowa do dziś brzęczą mi w głowie. Minął dokładnie rok.

Mąż w delegacji, ja sama u lekarza odbieram wyniki. Zadowolona. Kaja? Kaja jest zdrowa. Zdrowa to pojęcie względne, względne wtedy kiedy dziecko rodzi się z wagą 4200 g i nie przybiera...
Patrząc na to z perspektywy czasu, miło wspominam pobyty w szpitalu (wbrew pozorom). Chciałabym napisać, co nieco, oczami mamy, która przerażona wylądowała z 5-miesięczną córeczką na oddziale.




Szpital to inny wymiar. Musisz się dostosować. Jest to dosyć proste, jeśli mówimy o ludziach dorosłych. Dzieci natomiast, nie da się nastawić na tryb „oddział dziecięcy”, można się tylko starać o wspólne dobro.

Szpitale są różne, nawet bardzo... Oddziały również, jeden świeżo wyremontowany, z nowoczesnym podejściem do pacjenta, inne czekają na swój czas, w kolejce po fundusze. Gdzie się nie trafi z dzieckiem, trzeba sobie radzić. Tak radzić.

Wbrew powszechnej opinii największą belką w oku szpitali są warunki lokalowe (jak pisałam wyżej nie zawsze i nie wszędzie). Oczywiste jest to, że na większość trudności jakie spotykają rodziców nie mamy i nie będziemy mieć wpływu, bo albo wynika to z przepisów BHP albo z regulaminu szpitala, czasem z projektu budynku, który dawno ma za sobą lata świetności. Oczywiście rozumiem wiele przepisów i wiem, że nie da się ich ominąć czy zmienić, właśnie dla dobra dzieci.

Trafiliśmy na oddział w pewne grudniowe południe, po wcześniejszym uzgodnieniu terminu przyjęcia. Na samym oddziale czekaliśmy bardzo długo na przydzielenie łóżka, sali. Było dużo pacjentów, jedni żegnali się z gastroenterologią, inni jak my, dopiero czekali na nieznane, z niemowlakiem śpiącym na rękach, w okrągłym korytarzu. Nie narzekam oczywiście, po prostu taki czas oczekiwania z 5-miesięcznym dzieckiem, które nie chce jeść, karmionym piersią, to nie lada wyzwanie. Gdy dostajesz łóżeczko dla dziecka, dzielisz pomieszczenie z trzema innymi mamami i ich niemowlakami/dziećmi. Wiadomo, każdy bąbel ma swoje humory, przyzwyczajenia, dodatkowo są chore – jak to w szpitalu bywa. Wyobraźnia podpowiada, jak może wyglądać codzienność w takim pokoiku. Ze mną los obchodził się bardzo łagodnie. Nie dość, że przez większość czasu byłyśmy w sali tylko we dwie, to jeszcze trafiłam również na mamę niejadka („niejadka” w przypadku naszych dzieci to naprawdę bardzo łagodnie napisane). Swoją drogą świetną dziewczynę.

Wyobraźcie sobie, że sąsiadka Kai, jadła tylko podczas snu... Miała wtedy 7 miesięcy, takie dzieci coraz rzadziej zasypiają w dzień. Nie chce skupiać się na historii choroby, ale zwrócić uwagę na stopień trudności usypiania córek, w podobnym czasie. Gdyby moja Kaja, co chwilę (oczywiście nie specjalnie) budziła współlokatorkę, ta nic by nie zjadła, co było zagrożeniem dla jej życia. Mimo trudności, udawało nam się kłaść panny równocześnie, i to prawie zawsze.

Higiena Mam w takim miejscu to temat rzeka. Nie wiem czy ktoś o tym mówi... Wiem, że matki są wdzięczne za opiekę, ratunek dla ich dzieci. Niestety żeby iść się wykąpać albo załatwić swoje potrzeby fizjologiczne, trzeba było zostawić dziecko w łóżeczku, pod opieką koleżanki. Przejść cały oddział, zejść dwa piętra niżej, przejść długi korytarz i w budynku głównym czekała na nas upragniona toaleta. Musicie sobie wyobrazić, co może być w nocy, gdy któraś z mam wyjdzie za potrzebą, a jej dziecko nagle się przebudzi (bo przecież wiele nie trzeba). Cały oddział na nogach.
Nie chce pomijać faktu, że na oddziałach przebywają również noworodki kilkutygodniowe. Co oznacza, że ich mamusie są w okresie połogu. Pozostawiam to bez komentarza.

Spanie w szpitalu. Dzielne matki dla swoich chorych dzieci zrobią wszystko. Noc powinno spędzać się w specjalnych, zakupionych wygodnych fotelach. Owszem są bardzo wygodne, ale w dzień. W nocy ciężko uzyskać odpoczynek, dla zmęczonego ciała i umysłu. Śpi się też na karimatach, ja tak spałam, jest bardzo twardo, ale przynajmniej możesz się położyć i wyprostować kręgosłup.

Problemy z naszym karmieniem, w szpitalu pogłębiły się. Z karmieniem piersią. Miejsce to, nie jest w ogóle przyjazne naturalnemu karmieniu... Niestety. Wszechobecny szum, wiele osób odwracających uwagę malucha. Brak miejsca gdzie można normalnie, spokojnie nakarmić. My jako pacjenci z problem właśnie karmienia, tylko go pogłębiliśmy. Karmiłam moją córkę na karimacie, na podłodze, bo tylko w takiej pozycji była szansa na nakarmienie jej piersią. Nikt nie wspierał mojego naturalnego karmienia, co dzień miałam w lodówce mleko na każdą godzinę – sztuczne.



Wiem, że wpis może mieć wydźwięk pesymistyczny. Jak napisałam powyżej bardzo miło wspominam pobyt. Może lubię zadania specjalne? Trafiłam na świetne współlokatorki? Może miałam cudowną pomoc mojego męża, który dbał o mnie i Kaję podczas pobytu, gotował, prał i przyjeżdżał codziennie, żebym mogła pokonać trasę do łazienki i wziąć szybki prysznic. Widziałam też matki, które nie miały tego luksusu. Widziałam też dzieci i ich mamy, które znacznie dłużej mieszkały w szpitalu niż my.

Napisać trzeba, że lekarze w tym szpitalu to znakomici specjaliści, pielęgniarki dosłownie jak ciocie, które niejednokrotnie pomagają mamom w opiece nad dziećmi, nie raz noszą, radzą, wpierają... 

Znam problem również z tej drugiej strony, wiem, że personelu jest mało – patrząc na liczbę chorych (na każdym oddziale, nie tylko dziecięcym). Warunki są tak dostosowane aby móc pomóc w danej chwili jak największej ilości dzieci potrzebujących – większość z nich nie może czekać. Gdyby wygospodarować pomieszczenie na kuchnię czy zwiększyć komfort w salach, na dzień dzisiejszy równałoby się to z pomniejszeniem liczby pacjentów... Doskonale rozumiem też zakaz wnoszenia łóżek polowych na sale. To szpital, coś się dzieje, trzeba reagować. Nie wyobrażam sobie pracy lekarzy przy łóżeczku dziecka zawalonym metalowymi polówkami, torbami, butami i nie raz innymi rzeczami, które utrudniają zwyczajnie dostęp.

Wiem też, że gdyby ktoś posiadający odpowiednią władzę, dobrze tym zarządził, pomyślał, udałoby się wiele problemów rozwiązać. Wstawić szafki dla rodziców - gdzieś pewnie takie miejsce by się znalazło. Wygospodarować mini pomieszczenie chociaż na wc dla rodziców (na oddziale). No i kuchnię, gdzie i tak rodzice przebywają, przychodzą po jedzenie dla swoich dzieci, dostosować minimalnie chociaż pod ich potrzeby – żeby taki mógł sobie herbatę, kawę zrobić i wypić. Podgrzać to, co mąż rano przywiezie do zjedzenia.

Wiem, że istnieją oddziały, szpitale bardzo przyjazne małym pacjentom i ich rodzicom. Tak jak napisałam jest różnie, ale w wielu miejscach jest tak jak piszę...

Oddział, na którym przebywałyśmy jest właśnie remontowany. Mam nadzieję, że będzie w nim teraz znacznie łatwiej znosić trudny okres hospitalizacji, pełen stresu i obaw o zdrowie i nie raz życie własnego dziecka.

Jestem ciekawa czy macie jakieś swoje doświadczenia, przemyślenia?