„Wypisuję skierowanie na oddział”
Te słowa do dziś brzęczą mi w
głowie. Minął dokładnie rok.
Mąż w delegacji, ja sama u
lekarza odbieram wyniki. Zadowolona. Kaja? Kaja jest zdrowa. Zdrowa to pojęcie
względne, względne wtedy kiedy dziecko rodzi się z wagą 4200 g i nie
przybiera...
Patrząc na to z perspektywy czasu,
miło wspominam pobyty w szpitalu (wbrew pozorom). Chciałabym napisać, co nieco,
oczami mamy, która przerażona wylądowała z 5-miesięczną córeczką na oddziale.
Szpital to inny wymiar. Musisz
się dostosować. Jest to dosyć proste,
jeśli mówimy o ludziach dorosłych. Dzieci natomiast, nie da się nastawić na
tryb „oddział dziecięcy”, można się tylko starać o wspólne dobro.
Szpitale są różne, nawet
bardzo... Oddziały również, jeden świeżo wyremontowany, z nowoczesnym podejściem
do pacjenta, inne czekają na swój czas, w kolejce po fundusze. Gdzie się nie
trafi z dzieckiem, trzeba sobie radzić. Tak radzić.
Wbrew powszechnej opinii
największą belką w oku szpitali są warunki lokalowe (jak pisałam wyżej nie
zawsze i nie wszędzie). Oczywiste jest to, że na większość trudności jakie
spotykają rodziców nie mamy i nie będziemy mieć wpływu, bo albo wynika to z
przepisów BHP albo z regulaminu szpitala, czasem z projektu budynku, który
dawno ma za sobą lata świetności. Oczywiście rozumiem wiele przepisów i wiem,
że nie da się ich ominąć czy zmienić, właśnie dla dobra dzieci.
Trafiliśmy na oddział w pewne
grudniowe południe, po wcześniejszym uzgodnieniu terminu przyjęcia. Na samym
oddziale czekaliśmy bardzo długo na przydzielenie łóżka, sali. Było dużo
pacjentów, jedni żegnali się z gastroenterologią, inni jak my, dopiero czekali na
nieznane, z niemowlakiem śpiącym na rękach, w okrągłym korytarzu. Nie narzekam
oczywiście, po prostu taki czas oczekiwania z 5-miesięcznym dzieckiem, które
nie chce jeść, karmionym piersią, to nie lada wyzwanie. Gdy dostajesz łóżeczko
dla dziecka, dzielisz pomieszczenie z trzema innymi mamami i ich
niemowlakami/dziećmi. Wiadomo, każdy bąbel ma swoje humory, przyzwyczajenia,
dodatkowo są chore – jak to w szpitalu bywa. Wyobraźnia
podpowiada, jak może wyglądać codzienność w takim pokoiku. Ze mną los obchodził
się bardzo łagodnie. Nie dość, że przez większość czasu byłyśmy w sali tylko we
dwie, to jeszcze trafiłam również na mamę niejadka („niejadka” w przypadku
naszych dzieci to naprawdę bardzo łagodnie napisane). Swoją drogą świetną dziewczynę.
Wyobraźcie sobie, że sąsiadka Kai,
jadła tylko podczas snu... Miała wtedy 7 miesięcy, takie dzieci coraz rzadziej
zasypiają w dzień. Nie chce skupiać się na historii choroby, ale zwrócić uwagę
na stopień trudności usypiania córek, w podobnym czasie. Gdyby moja Kaja, co
chwilę (oczywiście nie specjalnie) budziła współlokatorkę, ta nic by nie zjadła,
co było zagrożeniem dla jej życia. Mimo trudności, udawało nam się kłaść panny
równocześnie, i to prawie zawsze.
Higiena Mam w takim miejscu to
temat rzeka. Nie wiem czy ktoś o tym mówi... Wiem, że matki są wdzięczne za
opiekę, ratunek dla ich dzieci. Niestety żeby iść się wykąpać albo załatwić
swoje potrzeby fizjologiczne, trzeba było zostawić dziecko w łóżeczku, pod
opieką koleżanki. Przejść cały oddział, zejść dwa piętra niżej, przejść długi
korytarz i w budynku głównym czekała na nas upragniona toaleta. Musicie sobie
wyobrazić, co może być w nocy, gdy któraś z mam wyjdzie za potrzebą, a jej
dziecko nagle się przebudzi (bo przecież wiele nie trzeba). Cały oddział na
nogach.
Nie chce pomijać faktu, że na
oddziałach przebywają również noworodki kilkutygodniowe. Co oznacza, że ich
mamusie są w okresie połogu. Pozostawiam to bez komentarza.
Spanie w szpitalu. Dzielne matki
dla swoich chorych dzieci zrobią wszystko. Noc powinno spędzać się w specjalnych,
zakupionych wygodnych fotelach. Owszem są bardzo wygodne, ale w dzień. W nocy
ciężko uzyskać odpoczynek, dla zmęczonego ciała i umysłu. Śpi się też na
karimatach, ja tak spałam, jest bardzo twardo, ale przynajmniej możesz się
położyć i wyprostować kręgosłup.
Problemy z naszym karmieniem, w
szpitalu pogłębiły się. Z karmieniem piersią. Miejsce to, nie jest w ogóle
przyjazne naturalnemu karmieniu... Niestety. Wszechobecny szum, wiele osób
odwracających uwagę malucha. Brak miejsca gdzie można normalnie, spokojnie
nakarmić. My jako pacjenci z problem właśnie karmienia, tylko go pogłębiliśmy. Karmiłam
moją córkę na karimacie, na podłodze, bo tylko w takiej pozycji była szansa na
nakarmienie jej piersią. Nikt nie wspierał mojego naturalnego karmienia, co
dzień miałam w lodówce mleko na każdą godzinę – sztuczne.
Wiem, że wpis może mieć wydźwięk
pesymistyczny. Jak napisałam powyżej bardzo miło wspominam pobyt. Może lubię
zadania specjalne? Trafiłam na świetne współlokatorki? Może miałam cudowną
pomoc mojego męża, który dbał o mnie i Kaję podczas pobytu, gotował, prał i
przyjeżdżał codziennie, żebym mogła pokonać trasę do łazienki i wziąć szybki
prysznic. Widziałam też matki, które nie miały tego luksusu. Widziałam też
dzieci i ich mamy, które znacznie dłużej mieszkały w szpitalu niż my.
Napisać trzeba, że lekarze w tym
szpitalu to znakomici specjaliści, pielęgniarki dosłownie jak ciocie, które
niejednokrotnie pomagają mamom w opiece nad dziećmi, nie raz noszą, radzą,
wpierają...
Znam problem również z tej
drugiej strony, wiem, że personelu jest mało – patrząc na liczbę chorych (na
każdym oddziale, nie tylko dziecięcym). Warunki są tak dostosowane aby móc
pomóc w danej chwili jak największej ilości dzieci potrzebujących – większość z
nich nie może czekać. Gdyby wygospodarować pomieszczenie na kuchnię czy
zwiększyć komfort w salach, na dzień dzisiejszy równałoby się to z
pomniejszeniem liczby pacjentów... Doskonale rozumiem też zakaz wnoszenia łóżek
polowych na sale. To szpital, coś się dzieje, trzeba reagować. Nie wyobrażam
sobie pracy lekarzy przy łóżeczku dziecka zawalonym metalowymi polówkami,
torbami, butami i nie raz innymi rzeczami, które utrudniają zwyczajnie dostęp.
Wiem też, że gdyby ktoś
posiadający odpowiednią władzę, dobrze tym zarządził, pomyślał, udałoby się
wiele problemów rozwiązać. Wstawić szafki dla rodziców - gdzieś pewnie takie
miejsce by się znalazło. Wygospodarować mini pomieszczenie chociaż na wc dla rodziców (na oddziale). No i kuchnię, gdzie i tak rodzice przebywają,
przychodzą po jedzenie dla swoich dzieci, dostosować minimalnie chociaż pod
ich potrzeby – żeby taki mógł sobie herbatę, kawę zrobić i wypić. Podgrzać to, co
mąż rano przywiezie do zjedzenia.
Wiem, że istnieją oddziały,
szpitale bardzo przyjazne małym pacjentom i ich rodzicom. Tak jak napisałam
jest różnie, ale w wielu miejscach jest tak jak piszę...
Oddział, na którym przebywałyśmy
jest właśnie remontowany. Mam nadzieję, że będzie w nim teraz znacznie łatwiej
znosić trudny okres hospitalizacji, pełen stresu i obaw o zdrowie i nie raz
życie własnego dziecka.
Jestem ciekawa czy macie jakieś
swoje doświadczenia, przemyślenia?